ijar

IJAR to nazwa babilonska. Przed niewola babilonska Biblia mowi o miesiacu ZIV, co oznacza blask. W tym miesiacu maja miejsce swieta bardzo wazne dla zydowskiej tozsamosci - kolejno: Jom HaZikaron (Dzien Pamieci o Poleglych Zolnierzach i Ofiarach Terroru), Jom HaAcmaut (Dzien Niepodleglosci Izraela) oraz Jom Jeruszalaim (Dzien Zjednoczenia Jerozolimy).
- - -

Przyznaje sie, ze na poczatku nie mialam ochoty na ten dzien. Dzien gier i zabaw. Co to w ogole za pomysl?! Poza tym czasami mam tak, ze nie chce mi sie inicjowac rozmow z obcymi, nie chce mi sie zagadywac i opowiadac wciaz te same historie skad jestem, co tu robie i tak dalej. Miewam takie napady introwertyzmu. Normalny czlowiek chcialby sie czasem wyspac i potanczyc w pizamie biegajac po pustym mieszkaniu. A tu klops. Trzeba sie ubrac i wyjsc do ludzi.

Ten tak zwany "Play Day" zostal zorganizowany przez ICEJ (Ambasade Chrzescijanska, w ktorej pracuje), by pracownicy naszej placowki mogli spedzic troche czasu z "samotnymi zolnierzami". Bynajmniej nie chodzi o zolnierzy singli, ale o mlodych zydow z calego swiata, ktorzy postanowili samodzielnie opuscic swoj dotychczasowy kraj i zamieszkac w swojej historycznej ojczyznie - w Izraelu. Ze wzgledu na mlody wiek, lub z wlasnej inicjatywy, wstapili do wojska, ktore w Izraelu jest obowiazkowe zarowno dla mezczyzn jak i kobiet.

Grupa ludzi, ktora wspieramy, owi "Lone Soldiers", nie maja zadnych krewnych w Izraelu, czesto przez weekendy mieszkaja z rodzinami zastepczymi, ale tak naprawde ze wzgledu na sluzbe wojskowa nie znaja w kraju prawie nikogo poza wojskiem. Nasze wsparcie czesto polega na organizowaniu im uroczystosci swiatecznych, zapewnianie paczek zywnosciowych oraz podstawowego zaopatrzenia domu. No i organizowaniu Play Day, kiedy moglismy rowniez obdarowac ich symbolicznymi prezentami, takimi jak latarki i inne takie ("inne takie" to w tlumaczeniu "nie pamietam co").

Przyjechalismy na miejsce i jak to w takich sytuacjach bywa, od razu stworzyly sie dwa obozy - zolnierze i pracownicy ICEJ. Rozmawiamy tylko ze soba, we wlasnym gronie. W koncu zaciskam zeby i stwierdzam, ze nie po to tu jestesmy. Szef i tak mnie potem zapyta, czy zdobylam cytaty do raportu. Zawsze tak jest, raport musi byc. No wiec ruszam, mijam pierwszego, drugiego, ten wyglada na poirytowanego, ten nie mowi po angielsku, ten jest zbyt "cool" jak dla mnie... ok, ten moze byc. Trzy-czte-ry-HELLO I'm Esther...

Dziekuje Panu Bogu jak mnie cudownie przygotowal do mojego zycia tutaj. Moja kalifornijska przeszlosc procentuje na kazdym kroku, wiec kiedy sie okazuje, ze moj rozmowca jest z Kalifornii, oboje z entuzjazmem (i ulga) opowiadamy sobie skrot wydarzen z wlasnego zycia, wymieniajac sie wspomnieniami i z sentymentem wracajac do tych samych ulic. Kolega mial na imie Josh, a potem juz poszlo gladko. Gabe, Leon, Danny, Aaron, David... i paru innych, ktorych imion oczywiscie nie pamietam.

Chwile pozniej zostajemy podzieleni na trzy grupy, w kazdej paru pracownikow ICEJ i po kilku- kilkunastu zolnierzy. Bylam pod wrazeniem calej ekipy. Wrazliwi, weseli, troskliwi. Wiekszosc pochodzila albo z Ameryki Polnocnej albo Poludniowej, paru z Europy, ale humor wszyscy mieli uniwersalny. Kazda z trzech grup udaje sie do innej sali, by rozpoczac przygode. Z poczatku plynnie przechodzilam z grupy do grupy, zeby moc porobic troche zdjec, ale wystarczylo pare minut i zrobilo mi sie zal, ze nie uczestnicze w zabawie.

Dolaczylam do grupy, ktora akurat cwiczyla Krav-Maga. Krav Maga to izraelski system samoobrony, wyspecjalizowany system walki wrecz. Mielismy poduszkowe tarcze do cwiczen i profesjonalnego instruktora. Musze powiedziec, ze totalnie urzeklo mnie to, ze zaden z chlopakow nie czul sie komfortowo zadajac mi ciosy, nawet kiedy bylam zupelnie schowana za tarcza. Chyba ani razu nie uderzyli w poduszke z calej sily, bo widzieli nad nia moja twarz. To cieszy. Porzadne chlopaki wiedza, ze kobiet sie nie bije. :) Nastepnie udalismy sie na scianke wspinaczkowa. Na tym etapie wszyscy juz mieli niezla faze, zarty sie nas trzymaly lepiej niz my scianki.

Na koniec udalismy sie na wspolny posilek. Paru chlopakow podzielilo sie ze mna swoimi historiami, co bylo naprawde wzruszajace. Moj nowy kolega Daniel z Poludniowej Ameryki (ze wzgledow bezpieczenstwa imie zostalo zmienione) pyta duzo o Ambasade, o mnie, o moja wiare. "Masz tutaj jakas kongregacje?" Odpowiadam, ze tak, po krotce mowie kim jestem, ale zaczynam dostrzegac na jego twarzy glebokie zainteresowanie. Pytam skad wie, ze wierzacy w Jezusa maja tutaj kongregacje. Po chwili Daniel odpowiada prawie szeptem: "Moj tata jest pastorem..." Moja rozproszona uwaga i wysoki poziom energii nagle sie stabilizuja i koncentruja na Danielu. "Pastorem?" - sama niedowierzam. Daniel ma odwage mowic tylko dlatego, ze przy naszym stole wiekszosc osob jest hiszpansko-jezyczna i nie rozumie za dobrze angielskiego. Ale i tak mowi pol-szeptem. "Jestem zydem... ale moj tata prowadzi zbor." Daniel nie powiedzial wprost o sobie, ze wierzy w Jezusa, ale chyba chcial uniknac potencjalnego ryzyka. Pyta mnie o moja kongregacje, jak wyglada, co robimy - jest to dla mnie oczywiste, ze wie o czym mowi i o co pyta. "Nie znam zadnych chrzescijan w Izraelu... ale chcialbym." W jego oczach widze glod i tesknote. Dopoki jest w bazie i mieszka z zydowska rodzina zastepcza, nie jest w stanie szukac innych wierzacych. Na ta chwile ja tez nie jestem w stanie mu pomoc.

No i co? Nic. Pozostaje sie modlic. Podejrzewam, ze takich jak Daniel jest duzo wiecej. I bardziej niz czegokolwiek potrzebuja naszych modlitw, bo wiekszosc nie wie, gdzie zrobic pierwszy krok. Jak sie na nowo odnalezc. Wiec niech sam Jezus ich odnajdzie.

Comments

Popular posts from this blog

Szczepionki w Izraelu - komu wierzyć?

sababa

Jeruszalaim